Czy feminatywy ratują życie? Zdecydowanie! O feminatywach rozmawiamy mniej więcej właśnie od 13 lat? Chociaż naprawdę ratują życia, chociaż są potrzebne, nadal potrafia budzić zdziwienie – zwłaszcza w mediach społęcznościowych.
Jedno z pierwszych oświadczeń RJP, dotyczące “ministry” wydano w 2012 roku, bo Ministrą nazwała się wówczas Joanna Mucha przed Euro. Język kształtuje rzeczywistość – może prowadzić do pogłębiania dyskryminacji lub jej przeciwdziałać. Język inkluzywny nie jest fanaberią, a feminatywy nie są zamachem na język polski i są bardziej niż potrzebne. Nie wierzysz? Pozwól, że opowiem Ci pewne historie.
Niewidzialne, niezauważone, pominięte
Jest rok 2019. W światowych mediach, sygnalistki z jednej z amerykańskich organizacji konsumenckich, alarmują:
„W testach zderzeniowych samochodów osobowych wciąż wykorzystuje wyłącznie manekiny, reprezentujące swoimi rozmiarami i budową płeć męską.”
Ten standardowy manekin, według norm ustalonych w USA w latach 70. ubiegłego wieku, waży 171 funtów (77,6 kg) i ma 5 stóp 6 cali (175,3 cm) wzrostu, czyli tyle ile „typowy amerykański mężczyzna”. Manekinów odpowiadających wymiarom kobiet używa się rzadko i z reguły sadza w testowanych samochodach na miejscach przeznaczonych dla pasażerów.
I nie są to manekiny „żeńskie”, lecz w gruncie rzeczy pomniejszone męskie. Nie uwzględniają one różnic w budowie ciała, strukturze tkanek czy sztywności układu kostnego. Czemu to ważne? Bo z najnowszych badań naukowców Uniwersytetu Wirginia wynika, że prawdopodobieństwo, że jadąca samochodem kobieta dozna poważnych obrażeń przy zderzeniu czołowym jest aż o 73 proc. wyższe niż w przypadku znajdującego się w identycznej sytuacji mężczyzny.
Ale okazuje się, że kobiety są niewidoczne dla producentów w wielu innych sytuacjach. Kiedy projektowane są nie tylko auta. Narzędzia i sprzęty do remontów projektowane są pod kątem mężczyzn i przez to, budowlańczynie, mają dużo większe szanse na doznanie trwałego uszczerbku na zdrowiu w czasie pracy.
Tak projektowane są również instrumenty muzyczne. Dla pianistów, nie pianistek, gdyż domyślnym modelem przy projektowaniu jest w większości mężczyzna. Mówi o tym książka „Invisible women. Exposing Data Bias in a World Designed for Men”, autorstwa Caroline Criado Perez.
Peraz pyta w swojej książce wielokrotnie producentów czy rozważają zmianę i uwzględnienie kobiet przy projektowaniu rożnego typu rozwiązań a nawet przy produkcji leków (bo, uwaga, leki testuje się najpierw na mężczyznach). W większości jednak słyszy rozczarowujące: „nie”. Bo nie ma takiej potrzeby. Z tymże ta potrzeba istnieje i na łamach Krytyki Politycznej, pisze o tym Marcin Napiórkowski, jeden z moich ulubionych semiotyków kultury.
Jednak ta potrzeba, jak kobieta w życiu i biznesie, jest przeoczana. Ale na pewno była bardziej widoczna gdybyśmy mówili i pisali nie tylko o kierowcach, ale również o kierowczyniach?
Wymazać wikinżkę i inne feminatywy!
Kobiety są niewidzialne nie tylko jeśli chodzi o design czy dostosowywanie produktów. Od wieków, mniej lub bardziej świadomie, wymazujemy kobiety także językowo z naszej historii.
Opowiadamy porywające i pobudzające wyobraźnie historie Wikingów, zupełnie pomijając fakt, że na wojny wybierały się także Wikinżki i że w walce nie ustępowały mężczyznom. W podręcznikach piszemy o Powstańcach, a nie Powstańczyniach, dając jasny sygnał, że tylko mężczyźni zdolni są do heroicznych i wielkich poświęceń oraz czynów.
Widać to nie tylko w podręcznikach do historii, ale także w nazwach ulic, placów, alej. Przykład? Plac Powstańców Warszawy albo Aleja Włókaniarek w Łodzi. Ta nazwa zupełnie zaciemnia historię zawodu, w którym pracowały głównie kobiety – włókniarki, o czym przypomina Marta Madejska w książce „Aleja Włókniarek”. Kobiety stanowią też jedynie niewielką cześć patronek polskich szkół czy instytutów albo zakładów naukowych, mimo wiele z nich dokonywało dla polskiej kultury czy nauki o wiele bardziej przełomowych rzeczy niż mężczyźni.
A w biznesie – na LinkedIn, na Facebooku, na Instagramie – mimowolnie, zawsze pytamy czy ktoś może polecić nam eksperta, specjalistę, lidera. Dzieje się tak, mimo że kobiety są świetnymi szefowymi, liderkami, ekspertkami i specjalistkami. Tylko, że język, którego używamy, podświadomie ma utrwalić patriarchalny podział społeczny, bo żeńska forma nie boli nikogo, kiedy dotyczy sprzątaczki, przedszkolanki, pielęgniarki.
Patriarchalny model społeczeństwa, patriarchalny model rodziny, patriarchalny model panujący w przedsiębiorstwach utrwalony przez kulturę pokazuje, że prezesem jest mężczyzna. Który rzecz jasna ma sekretarkę. Podział ról jest w naszej kulturze ściśle ustalony i oczywisty – tłumaczy Michał Rusinek.
Feminatywy to nie lewacka fanaberia
Feminatywy, zwłaszcza w biznesie, nadal są kwestią kontrowersyjną i sporną. Zwłaszcza kiedy mówimy i piszemy o chirurżkach, polityczkach, ministrach, wikinżkach, premierach, pilotkach czy doktorkach, czyli o kobietach, która mają pewną władzę, siłę, pozycję. I wtedy zaczynają się schody i argumenty. Argumenty o zamachu na poprawną polszczyznę i tworzeniu nowomowy.
W języku polskim feminatywy istniały dużo, dużo wcześniej. Rozwój słowotwórczej kategorii żeńskości, istniejącej od wieków, nastąpił wraz z emancypacją kobiet. W XIX-wiecznych zwyczajach językowych funkcjonowały już odpowiedniki nazw męskoosobowych (np. docentka, doktorka, profesorka, weterynarka). W polszczyźnie na przełomie XIX i XX wieku występowała tendencja do symetrycznego tworzenia form feminatywnych. W efekcie słowniki pierwszej połowy XX wieku notowały więcej nazw żeńskich niż w drugiej połowie stulecia. Pojawiały się wtedy takie słowa jak brygadzistka, chlewmistrzyni, formiarka, giserka, gwinciarka, kolejarka, ładowaczka, murarka, traktorzystka, zbrojniarka, żniwiarka.
Na maskulinizację języka wpłynął PRL. Ustrój komunistyczny okaleczył język polski. Do użycia weszły wtedy generyczne formy męskoosobowe, odnoszące się do obojga płci. Przykładowo mowa o podpisie klienta, podpisie bibliotekarza, czytelnika, indeksie studenta, zeszycie ucznia zamiast o podpisie klientki lub klienta, podpisie bibliotekarki lub bibliotekarza, czytelniczki lub czytelnika, indeksie studentki lub studenta, zeszycie uczennicy lub ucznia.
To, co zrobił PRL, sprowadzając zawody do form męskich, to był gwałt na języku. Jeśli mamy naprawdę dekomunizować, trzeba wrócić do żeńskich końcówek – mówi w wywiadzie dla Wysokich Obcasów Michał Rusinek.
I ja się pod tym podpisuję. I języka propagandy bronić nie zamierzam.
Ale, kto to, do cholery, wymówi te feminatywy?
Język jest tworem żywym i cały czas się zmienia, kształtuje, tworzy nowe formy Kiedy widzę raz po raz, dyskusje o feminatywach i pytania „kto to wymówi, przecież ta wikinżka brzmi tak śmiesznie” zastanawiam się jak kilkadziesiąt lat temu musiało brzmieć słowo „komputer” albo „internet”. Jak jeszcze kilka lat temu śmiesznie musiały wyglądać teksty ze słowem „celebryta”, „influencer”, „wpływowicz”, „bloger”. Tych słów także nie było w słowniku, dopóki nie znalazły się one w powszechnym używaniu. A przecież już Słowacki pisał:
Chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa.
I nie. Formy typu „pani psycholog” lub „pani doktor” nie są zadowalające. Zresztą czy mężczyźni godzą się być nazywani „panem pilotką” albo „panem doktorką”?
Feminatywy potrzebne od zaraz
Wiecie, że dziewczynki od 6 roku życia uważają chłopców za sprytniejszych. A wiecie czemu tak się dzieje? M.in. dlatego, przez powszechną praktykę stosowania w polskich podręcznikach szkolnych męskoosobowych form także wobec postaci żeńskich oraz grup, w których skład wchodzą osoby różnej płci, co udokumentowali badaczki i badacze realizujący projekt „Gender w podręcznikach”.
Kobiety awansują rzadziej, częściej są dyskryminowane niż mężczyźni, mają niższe poczucie własnej wartości, kiedy przychodzi o ocenę swoich kompetencji przez co pojawiają się, jako prelegentki, rzadziej na konferencjach.
Feminatywy są nam potrzebne. Potrzebne są nam, żeby likwidować bariery w dostępie do produktów i usług i podnosić ich bezpieczeństwo. Feminatywy są nam potrzebne, żeby zasypywać przepaści między kobietami i mężczyznami.
Przepaści, których głównym powodem są stereotypy. A żeby je przełamać potrzebujemy silnych, kobiecy wzorów do naśladowania i pokazywania, więcej ekspertek i prezesek, więcej profesorek, docentek, doktorek, chirurżek, pilotek, polityczek, żołnierek– przede wszystkim w warstwie językowej.
Feminatywy dla naszych córek
Język opisuje i kształtuje naszą rzeczywistość. A jeśli w tym języku zabraknie feminatywów, nasze córki, koleżanki, przyjaciółki i żony nie uwierzą w siebie. Otaczają je przecież sami eksperci, profesorowie, politycy, doktorzy.
Następnym razem, kiedy zobaczysz więc jakąś Wikinżkę, nie pal jej od razu na stosie, tylko dlatego że dla Twojego ucha brzmi to jak językowy łamaniec. Przypomnij sobie, dlaczego właśnie ta “wikinżka” razem z innymi feminatywami mogą uratować innym kobietom zdrowie, życie czy pomóc im w karierze. Innym kobietom wśród, których jest m.in. Twoja córka.